Codziennie, rano, prawie zawsze z plecakiem, aby zdążyć na 8.00 – jak powtórka z przeszłości. To już było. W otoczeniu dzieciaków, innych dzieciaków? Po prostu dzieciaków, im dłużej tym więcej ich.. na początku tylko ci najdalsi, codzienni. Potem już więcej, grupka palaczy, co chwile jakieś bluzgi, przed samym wejściem pokaz mody. Nie ważne że deszcz, śnieg, kurteczka ledwo do pasa, ciekawe jak potem nerki się odwdzięczą za to. Lecz nie idę dalej z nimi, opuszczam to towarzystwo, i kolejne 500 metrów już sam, przeciw wszystkim. Oni do szkoły, ja do roboty.

Jeszcze codzienny zgryz na samochody, bo oczywiście rodzice niektórzy muszą pociechy swoje pod samą bramkę podwieźć. Koszmar komunikacyjny gdyby trzeba było wysiąść i podprowadzić dziecko na piechotę. I co na to inni by powiedzieli, że żałuje benzyny by dziecko do szkoły podwieźć. Zazdroszczę? Nie wiem, do szkoły i liceum zawsze z buta miałem 5 minut, kiedyś przez krótki okres roku, może dwóch, było dalej, przez całe „miasto”, ale też dałem radę… co za różnica, 5 czy 25 minut wcześniej wyjść. A jak będzie? haha.. chciałbym wiedzieć.

Codzienne 15 minut w otoczeniu muzyki i tych samych budynków. Czasem widoczek ładny, krajoznawczy się trafi, to śnieżek, to błękitne niebo. Gdzieś jak fotki znajdę to coś wrzucę.